04 września 2024

One Step More: Siła Wspólnej Wyprawy na Pico Ruivo

Mam wrażenie, że moje marzenia spełniają się w najmniej oczekiwanych momentach. Od dawna chciałam przejść szlak po dachu Madery, czyli trasę z Pico do Areeiro do Pico Ruivo. Wydawało mi się, że to fantastyczne przeżycie, pełne wąskich ścieżek nad przepaściami z obu stron, z zapierającymi dech w piersiach widokami górskimi, a co najważniejsze – możliwość przejścia w ciemności pod gwiazdami do punktu widokowego, skąd można podziwiać czarujący wschód słońca.

Pewnego popołudnia zobaczyłam na mediach społecznościowych komunikat od Kevina, którego poznałam na innym szlaku. Szukał ekipy do przejścia właśnie tej trasy. Bez namysłu zgłosiłam swoją chęć udziału. Wkrótce utworzyła się pięcioosobowa grupa, która, nieświadoma przyszłych relacji powstałych podczas wędrówki, zaczęła planować wyprawę.

 

O godzinie 3 nad ranem przyszedł czas na pobudkę, a już o 3:30 wsiadłam do auta, które pachniało świeżo parzoną kawą. W tle rozbrzmiewała muzyka z serii „You are in the Wild”. Miałam okazję przywitać się z Olgą i Kevinem, a także poznać Caro oraz Iounuta. Już na tym etapie dostrzegłam, jak niezwykle podróże łączą ludzi. Niezależnie od osobowości, introwertyzmu czy innych cech charakteru, podróżnicy potrafią szybko zaadaptować się do nowej sytuacji. Już w aucie, popijając kawę, czułam się swobodnie, jakby żadne ograniczenia nie istniały. Każdy z nas był inny i pochodził z innego kraju: Niemiec, Finlandii, Rumunii oraz Polski. Przejeżdżając przez górskie zakręty w ciemności, wszyscy odczuwaliśmy narastającą adrenalinę.

 

Zwłaszcza że zapowiadali deszcz i wichurę, zdecydowaliśmy się jednak na podejście tego dnia, ponieważ wszyscy byli już na to nastawieni. Mieliśmy nadzieję, że mimo niesprzyjających prognoz uda nam się doświadczyć odrobiny bezchmurnej scenerii. Na początek czekał nas wschód słońca, a raczej dotarcie do punktu widokowego, oddalonego o około 2 km od parkingu, tuż przy szczycie Pico do Areeiro. Ci, którzy posiadali czołówki, założyli je, natomiast pozostali szli po ciemku, podążając za grupą, żeby się nie potknąć. Z wysokości, na której się znajdowaliśmy, gwiazdy już nie były tak widoczne – dostrzegaliśmy już brzask, więc jeszcze szybciej wlekliśmy się stopami, pragnąc w spokoju podziwiać film wschodu słońca na żywo.

 

Podróżowanie solo, mimo że z pozoru może wydawać się samotne, oferuje niezwykłe doświadczenia, ponieważ w trakcie podróży poznajesz wielu ludzi, co sprawia, że nie czujesz się samotny; wspomnienia stają się jeszcze cenniejsze, gdy dzielisz je z nowo poznanymi osobami, które na początku były obce, a z czasem stają się bliskie, co przyczynia się do długotrwałych relacji nawet po zakończeniu wycieczki. Te więzi, w moim przypadku, są znacznie trwalsze niż relacje z ludźmi poznanymi w miejscu zamieszkania. Być może wynika to z faktu, że powstały w najbardziej ekstremalnych sytuacjach, pod wpływem adrenaliny i przeżyć, co sprawia, że stają się niezwykle silne już od samego początku.

Po wschodzie słońca poczułam głód, więc z kanapką w jednej ręce ruszyliśmy na trasę. Zapowiadało się naprawdę wietrznie i chłodno. Był początek marca, a pod warstwą termobluzki, bluzy i kurtki wcale nie było ciepło.

 

Nasza ekipa różniła się pod względem siły i kondycji. Wśród nas byli zarówno ludzie wyjątkowo sprawni fizycznie, jak i tacy, dla których pokonanie trasy wymagało znacznego wysiłku, samozaparcia, determinacji oraz pozytywnego nastawienia.

Szliśmy gęsiego, ponieważ szlak był wąski.

Był to niekończący się ciąg schodów prowadzących w górę i w dół. Przemierzaliśmy tunele, w których nabieraliśmy energii przy akompaniamencie niemieckich utworów wykonywanych przez Kevina i Caro oraz kolorowych świateł latarek. Podczas trekkingu, gdy szliśmy w ciszy, czasami rozmawiając na głębsze tematy, a innym razem żartując, podjęliśmy spontaniczną decyzję, która może nie spotka się z powszechną aprobatą czytelników bloga. Ustawiliśmy się w prostą linię na krawędzi szlaku, patrząc na olbrzymie skały oraz widoki rozciągające się aż po horyzont, i w jednej chwili, na trzy-czte-ry, krzyknęliśmy co sił, oddając światu to, co każdy z nas miał na sercu. Negatywne myśli, złość, gniew, poczucie niesprawiedliwości – wszystko to uwolniliśmy we wspólnym kilkusekundowym wrzasku, co wzbudziło w nas poczucie wzruszenia, braku osamotnienia oraz wdzięczności.

Podczas wędrówki pogoda była wietrzna i momentami deszczowa, jednak krajobrazy, które mieliśmy okazję podziwiać, zapierały dech w piersiach.

Przed zdobyciem szczytu zrobiliśmy przerwę na lunch, który okazał się niezwykle duchowy. Ktoś z ekipy zaproponował, aby każdy z nas podzielił się tym, za co czuje wdzięczność. Muszę przyznać, że wzruszenie było ogromne, gdy słuchaliśmy siebie nawzajem, gdzie przecież jeszcze niedawno byliśmy sobie obcy, a teraz otwieramy się przed sobą z najskrytszymi myślami i uczuciami. W tym wszystkim kryła się magia, której uczucia nigdy nie zapomnę.

 

Mimo niekorzystnej pogody, na nasze szczęście, szlak był praktycznie pusty, co sprawiło, że nasza wyprawa stała się jeszcze bardziej kameralna i wyjątkowa. Niestety, na szczycie Pico Ruivo, który miał nam ukazać widoki całej Madery w promieniu 360 stopni, dostrzegliśmy jedynie sięgającą zaledwie trzech metrów widoczność. Na szczęście nasze humory były w znakomitym stanie, a dla nas ważniejsza okazała się sama droga niż cel wędrówki.

 

Po przerwie na posiłek w schronisku poniżej szczytu Ruivo doszło do małego nieporozumienia. Ekipa nie spodziewała się, że czeka nas jeszcze droga powrotna, bo nie zorganizowaliśmy transportu z powrotem do Areeiro, co teoretycznie jest możliwe, ale po uprzedniej rezerwacji. Morale grupy trochę opadły, ale mimo wszystko ruszyliśmy w drogę powrotną. Niektórzy już czuli obolałe nogi, a kondycja i siła mięśni dawały się we znaki. Schodów było bez liku, o wysokich stopniach, a sam szlak jest uznawany za trudny, więc nie dziwmy się, że niektórzy czuli już tylko połowę początkowej mocy, a masa warstw na sobie nie wprawiała w wygodę. Widząc, jak wszyscy powoli tracą siły, zaczęłam pobudzać ich do działania, wołając “One step more - jeszcze jeden kroczek.”

 

Na początku mówiłam to do najsłabszej kondycyjnie osoby: „Dawaj, dasz radę, jeszcze jeden krok, one step more. Dobrze ci idzie!”. Z czasem zauważyłam pozytywne efekty tej motywacji i zaczęłam powtarzać to całej grupie. „One step more!” krzyczałam, „Damy radę! Ponad połowa za nami! One step more! Powoli, do przodu! Kto, jak nie my?”.

 

Na samym końcu, gdy czekała nas najtrudniejsza część z mnóstwem schodów, wszyscy razem, niczym żołnierze w wojsku, w równo odmierzanym tempie wspięliśmy się na szczyt, wykrzykując motto „One step more”. Udało nam się dotrzeć do celu, pomimo potu, wysiłku i chwilowego osłabienia. „One step more” okazało się być zastrzykiem energii, który skutecznie zmotywował naszą grupę, dodając adrenaliny i siły do ukończenia tej morderczej wędrówki.

 

Kiedy dotarliśmy do Pico Areeiro, usiedliśmy razem przy stoliku w kawiarni na szczycie. Zamówiliśmy szybką, ciepłą przekąskę, pastel de nata i kawę. Wszyscy mogliśmy pogratulować sobie niesamowitej przygody, która dobiegła końca. Czekał na nas jeszcze obiad w Funchal, w dzielnicy Monte, gdzie złapała nas głupawka, a kelnerzy z entuzjazmem dołączyli do naszego poczucia humoru.

Besos, 

Darita

Artykuły z tej kategorii