Każda moja solo podróż zaczynała się tak samo – strachem, a czasem przerażeniem. Zwłaszcza ta jedna, na którą przygotowałam się tylko tyle, co znalezienie zakwaterowania na pierwszą noc po przylocie i odnalezienie na mapie, gdzie właściwie lecę. Była to ekstremalnie spontaniczna podróż, ale kto by nie skorzystał z ogromnej promocji – 60 dolarów za lot przez Atlantyk? Docelowo wybrałam Kostarykę, robiąc przystanek w Meksyku (ale nie teraz o nim).

 

To była moja decyzja, jechać sama do kraju, o którym kompletnie nic nie wiem. Czy się bałam? Tak. Ale to nie eliminowało mojego nieodpartego pragnienia przygody, wejścia w ten inny świat na pełnej, poczucia utraty tchu podczas smakowania życia w Kostaryce. Jednak gdy miałam ostatnią przesiadkę, a w samolocie byli już głównie lokalni mieszkańcy, poczułam się jak mała, bezbronna dziewczynka, która przez swoje widzimisię, wybrała się sama na koniec świata, myśląc, że sobie poradzi. Ale mleko już się rozlało, powiedziało się A, to trzeba powiedzieć B.

 

Po wylądowaniu wszystko mnie przytłaczało, mnóstwo ludzi mnie zaczepiało, sprzedawcy, przechodni, mężczyźni podpierający ściany, więc co zrobiłam? Po prostu schowałam się w łazience i starałam się uspokoić. Po tych wszystkich ostrzeżeniach od znajomych, że coś mi się stanie, nagle w to uwierzyłam. Miałam jedną myśl – wracam do domu. Odczytałam ją jako myśl strachu, a nie racjonalnego myślenia. Jestem tu, wylądowałam, znajdę tą siłę i spróbuje. Co mi szkodzi. Najwyżej wrócę wcześniej niż zamierzałam, ale teraz chcę zostać i poczuć te wszystkie emocje i odczucia płynące z mojego serca. Postanowiłam dać szansę tej przygodzie.

 

Po wyjściu z lotniska byłam przytłoczona tłumem ludzi, którzy próbowali mi coś sprzedać, zagadać czy zapytać o coś. Kupiłam kartę SIM w kiosku, złapałam taksówkę i udałam się do mojego noclegu. Nocowałam w wieloosobowym pokoju z łóżkami piętrowymi i wspólną łazienką na zewnątrz. Byłam głodna, a zmierzch już zapadał, więc nie chciałam oddalać się od hostelu. Wszystko było dla mnie nowe, a ludzie gapili się na mnie i zagadywali, co mnie oszołomiło. Potrzebowałam chwili dla siebie. W hostelu nie było nikogo oprócz recepcjonistki. Zaczęłam się zastanawiać, co warto zobaczyć w tym kraju. Można mnie nazwać ignorantką, ale przyleciałam tu bez planu. Na szczęście recepcjonistka poleciła mi na pierwszy ogień, wioskę La Fortuna, położoną przy wulkanie Arenal, z pięknymi szlakami, wodospadami i… leniwcami. Postanowiłam wyruszyć tam z samego rana, po dobrze przespanej nocy.

 

Dzień wcześniej zamówiłam śniadanie przez hostel, ale żeby je dostać, musiałam obudzić obsługę kuchni, która w ciuchach spała na jednym z wolnych łóżek w pokoju dla gości. Otrzymałam typowe śniadanie kostarykańskie, tak zwane Gallo Pinto. Jest to kurczak z fasolką i smażonymi bananami odmiany platano macho. Obłędne!!!!

 

Podczas podróży autobusem, na przystankach i skrzyżowaniach, do pojazdu wsiadali sprzedawcy oferujący przekąski, jajka, słodycze i napoje, po czym wysiadali na najbliższym przystanku. Nosili swoje towary obwieszone szyjach lub w dużych workach, a czasem zaglądali przez okna do wnętrza autobusu. Przystanki w kostarykańskim transporcie publicznym to raczej nieformalne miejsca postojowe, gdzie miejscowi doskonale wiedzą, na którym rogu zatrzyma się autobus. Ten dzień był mieszanką strachu, ale także pozytywnej adrenaliny, chęci poznania nowych rzeczy, rozmów z ludźmi i podziwiania otaczającej mnie pięknej przyrody.

 

 

Gdy dotarłam do La Fortuny i szłam z plecakiem na plecach po tych urokliwych dróżkach, z widokiem na wulkan Arenal w otoczeniu niesamowicie życzliwych ludzi, nagle całe zdenerwowanie i lęk przed nieznanym poszły w niepamięć. Poczułam iskierki biegnące po całym ciele, adrenalinę przed niezapomnianą przygodą i mnóstwo pozytywnej energii, która biła od ludzi przechadzających się obok mnie. Już w progu mojego hostelu poznałam ciekawych podróżników, z którymi na drugi dzień ruszyłam na odkrywanie La Fortuny i okolic.

 

Myślę, że w tym wszystkim jest ta magia. Pojechałam sama, ale i tak nigdy nie byłam sama, bo otaczali mnie ludzie. Wystarczy się trochę otworzyć, przekroczyć swoją strefę komfortu, poddać się chwili i odnaleźć chęć poznawania nowego.

 

 

Co mam na myśli? Wszystko – nowych ludzi, kulinarne rarytasy, nowe podróże, naturę, zwierzęta. Wtedy zrozumiałam, jak fascynujące może być poznawanie ludzi z różnych zakątków świata. Każda rozmowa z nieznajomym z innego kraju otwierała przede mną nowe perspektywy. Od tego momentu moja podróż po Kostaryce nabrała niesamowitego tempa, o czym na pewno opowiem w kolejnych wpisach.

Spoiler? Kolejnego dnia poznałam podróżniczkę z Polski, z którą od razu poczułam vibe i mogę z czystym sercem przyznać, ze jest to moja soulmate. Czyż świat nie jest cudowny?

 

 

Besitos,

Daria

60 Dolarów za Lot przez Atlantyk: Jak Przetrwałam Pierwszy Dzień w Kostaryce

14 września 2024

Artykuły z tej kategorii

30 października 2024
Dzień 1: Sliema Sliema to popularna miejscowość turystyczna, znana z pięknych promenad, widoków na morze oraz tętniącego życiem centrum. Sliema jest doskonałym miejscem na nocleg ze względu na bliskość atrakcji
15 września 2024
  Dzień 1: San José Rano: Przylot do San José. Zakwaterowanie w hotelu. Południe: Zwiedzanie stolicy – Teatr Narodowy, Muzeum Złota, spacer po Barrio Amón. Wieczór: Kolacja w restauracji Restaurante Grano
02 września 2024
Przygotowałam dla Ciebie intensywny plan podróży na 5 dni, pełen aktywności, które pozwolą Ci odkryć najpiękniejsze zakątki tej portugalskiej wyspy. Znajdziesz tu propozycje wędrówek po mniej turystycznych szlakach, wizyty w